Kiedyś jak kupiło się pralkę, służyła ze 20 lat. Jak się zepsuła, to robiło się wszystko, by naprawić. Zawsze można było coś wymienić, i działała nadal. W obecnych czasach jak się kupi pralkę, służy tak długo, aż się nie zepsuje. Przecież zawsze można kupić nową. Czasem nawet nie sprawdzimy, czy nadaje się jeszcze do naprawy. Nauczyliśmy się budować niemalże wszystko, wszystko stwarzać od nowa… lecz czy choć podejmujemy próbę naprawy? Kiedyś też małżeństwa i związki były na zawsze. Jak coś się psuło, to podejmowało się próby odbudowy…
Skąd teraz ta plaga rozstań? Ciągłych zmian?
Czy nie mamy odwagi się zmieniać, szanując kompromisy i obarczamy winą tą drugą stronę?
Czy nie mamy sił wytrwać, gdy pojawia się ktoś, kto wydaje się być bardziej barwny od obecnej szarej rzeczywistości?
Czy nie mamy chęci do podjęcia dialogu z partnerem, widząc w nim najbliższego przyjaciela?
Gdy coś przygasa…
Wielu z nas doświadcza kryzysów w związku. Ciągłe kłótnie i nieporozumienia sprawiają, że pojawiają się myśli o rozstaniu. Nie mamy już ochoty, by podejmować rozmowy. W osobie, którą kiedyś kochaliśmy nad życie dziś dostrzegamy wroga. Czy to zawsze musi oznaczać koniec związku?
Spojrzeć samemu sobie w twarz
Warto zacząć od spojrzenia w lustro. Spojrzeć w twarz samemu sobie. Przeanalizować swoje zachowania i słowa. Najczęściej winą za niepowodzenia w związku obarczamy partnera. To wszystko przez ciebie… Ty się nigdy nie zmienisz… Ty… Ty… Ty… Nawet jeśli nie dopuszczamy tego do wiadomości, my także nie jesteśmy bez winy. Czy w tych setkach kłótni, w chwilach bezkompromisowego obwiniania zadaliśmy kiedykolwiek pytanie:
Kochanie, co Ci we mnie przeszkadza?
Co według Ciebie powinnam zmienić w swoim zachowaniu?
Niestety, bardzo często o tym zapominamy.
Rozmowa – oczywiste, a tak trudne
W związkach wiele spraw zostaje przemilczanych. Szczere wyrażanie uczuć, emocji i obaw tylko brzmi tak lekko i łatwo. Czasami uznajemy różne sprawy za zbyt błahe, by o nich mówić. Dusimy w sobie emocje często latami – tak długo, aż wybuchną. Gdy już wybuchną, czasami nie ma już co zbierać. O wiele łatwiej byłoby nam je wyrażać, gdybyśmy usłyszeli od partnera:
Powiedz, co Ci we mnie przeszkadza, co Cię rani. Zdaję sobie sprawę, że nikt nie jest idealny. Ja także nie jestem. Być może wielu rzeczy nie dostrzegam, za co przepraszam. Jesteś mi potrzebna, bym mógł je zrozumieć. Będzie mi o wiele łatwiej pracować nad sobą, gdy pomożesz mi dostrzec moje wady.
Każdy może zdecydować się na taką rozmowę. Pozwoli ona spojrzeć na siebie oczyma partnera. To cenna wiedza. W ten sposób możemy zrobić krok naprzód. Praca nad sobą, nad swoimi wadami i słabościami może okazać się przyjemnością, jeśli uświadomimy sobie, że służy to nie tylko nam samym, ale i naszemu związkowi.
W pojedynkę na polu bitwy – co dalej?
Jeśli obie strony chcą podjąć próbę ratowania małżeństwa, to już połowa sukcesu. Zdecydowanie trudniej jest w sytuacji, gdy zależy na tym tylko jednej ze stron. Wydaje się oczywiste, że w takiej sytuacji należy odpuścić. Jednak czy istnieje tu choć cień nadziei?
Dużą skutecznością w ratowaniu związków cieszy się terapia dla par. Obecność osoby trzeciej, która ma wiedzę i doświadczenie w kryzysach małżeńskich czasami okazuje się niezbędna. Oto słowa Agaty, która odzyskała szczęśliwe małżeństwo dzięki cierpliwości, uporowi i wsparciu terapeuty:
Decyzja o tym, że się rozstaniemy była już podjęta. Mój mąż po 10 latach małżeństwa wyznał mi, że się zakochał w innej kobiecie. Spotykał się z nią, a my wciąż mieszkaliśmy pod jednym dachem. Nie było wyjścia. Mieliśmy dwójkę dzieci i wspólny dom. Próbowałam pogodzić się z tym, że zostanę sama. Bardzo kochałam swojego męża, jednak nie mogłam jego na siłę zmusić, by kochał mnie. Jak stwierdził, coś się w nim wypaliło. Przyjaciółka podpowiedziała mi, byśmy wybrali się na terapię małżeńską. Gdy zaproponowałam to Jankowi, mojemu mężowi – wyśmiał mnie. Jako, że już zupełnie nie radziłam sobie z tą sytuacją, wybrałam się do terapeuty sama.
To była najlepsza decyzja w moim życiu. Tych kilka spotkań uświadomiło mi bardzo wiele. Zaczęłam rozumieć, że ja także jestem odpowiedzialna za sytuację, w jakiej się teraz znajdujemy. Nigdy nie patrzyłam na siebie krytycznie. Na stole zawsze był obiad, mąż miał wyprane koszule do pracy, dzieci były zadbane. Wydawało mi się, że w ten sposób spełniam się doskonale jako żona. W natłoku obowiązków zapomniałam, czym są kosmetyki, elegancka bielizna, maszynka do golenia.
Oczywiście pamiętałam lata młodości, w których o siebie bardzo dbałam. Jednak mając już męża i dzieci uznałam, że nie jest już to nikomu potrzebne. Dopiero rozmowy z terapeutą uświadomiły mi jakie duże to ma znaczenie. Teraz już wiem, że mąż nie jest tylko osobą, którą trzeba nakarmić i ubrać. To nade wszystko ktoś, kto pragnie mieć przy sobie zadbaną żonę. To ktoś, kto sam chce czuć się atrakcyjny i doceniany.
Po kilku sesjach terapeutycznych nie byłam jeszcze gotowa na rozmowę z mężem, ale wprowadziłam drobne-wielkie zmiany. Ufarbowałam włosy i zmieniłam fryzurę. Kupiłam nowe ubrania, zaczęłam uczęszczać na fitness. Nie podejmowałam tematu terapii, wiszącego w powietrzu rozwodu. W domu byłam życzliwa i dobra, choć w środku wciąż pękało mi serce. Któregoś dnia, ku mojemu zaskoczeniu mąż zapytał: „czy Ty nadal chcesz pójść na tę terapię? Bo ja myślę, że możemy się jej podjąć”
Potem już było tylko lepiej. Z pomocą terapeuty udało nam się przepracować to, co burzyło nasz związek. Dziś każdego dnia podejmujemy szczere rozmowy. Odzyskaliśmy małżeństwo, a w gratisie otrzymaliśmy dar wzajemnej przyjaźni, szacunku i zrozumienia. Było nam to potrzebne by dostrzec to, na co przez wszystkie wspólne lata byliśmy ślepi. Nade wszystko być dla siebie – to dziś nasze wspólne motto.
Prawdziwy związek zaczyna się nie w chwili zakochania, a w momencie największych kryzysów. Kiedy już nie motyle latają w brzuchu, a siekiery w głowach i umysłach. Kiedy tak bardzo chcesz uciec jak najdalej, a zbierasz siły, by nadal próbować. Kiedy „MY” stawiasz ponad swoje „JA”. Słowa te zapewne potwierdzą osoby, którym udało się taki kryzys przezwyciężyć. Często okazuje się, że był on niezbędny, by dojrzeć i z innej perspektywy spojrzeć na związek.
To prawda, że szczera rozmowa to najtrudniejsze co może być. Sam się zbieram od miesięcy, by otwarcie pogadać o tym, co mi przeszkadza. Niby proste, a trudne…