Witam,
zwracam się do Państwa z prośbą o pomoc, stoję bowiem przed ogromnym problem związanym z prześladującą mnie stalkerką. Boję się jej, choć jednocześnie jej współczuję. Wiem, brzmi to jak tekst z latynoamerykańskiej telenoweli, prawda jest jednak taka, że ta sytuacja jest jak najbardziej realna i wywróciła moje życie do góry nogami.
Na uczelni, gdzie studiuję, na moim roku była pewna nieśmiała dziewczyna, taki typ szarej myszki. Ciągle sama, z nosem w książkach. Gdy raz wracałem późnym wieczorem z uczelni, dostrzegłem ją na moście. Zaczęła wspinać się na barierkę, ewidentnie miała zamiar odebrać sobie życie. Powstrzymałem ją przed tym, a ona wybuchła spazmatycznym płaczem i wtuliła się we mnie. Z braku lepszego pomysłu zaprosiłem ją do kawiarni, by mi się zwierzyła. Rozmowa przedłużyła się do zamknięcia kawiarni, po czym odprowadziłem niedoszłą samobójczynię do domu.
Dowiedziałem się, że całe życie była samotna, dzieciństwo spędziła w domu dziecka po tym, jak stwierdzono, że jej rodzice, delikatnie mówiąc, nie nadają się na opiekunów. Tam spotykała się z odtrąceniem ze strony koleżanek, była uznawana za dziwną, sytuacja nie zmieniła się nawet wtedy, gdy wkroczyła w wiek dorastania. Kolejne lata upływały na nauce i zdobywaniu dobrych stopni w szkole, jej życie sprowadzało się praktycznie do samych obowiązków.
Z biegiem czasu zniechęcona brakiem akceptacji ze strony innych przestała próbować zaprzyjaźnić się z kimkolwiek. Ponadto od jakiegoś czasu zaczęły nachodzić ją czarne myśli, bała się, że studia nic jej nie dadzą, że nie znajdzie pracy. Zaczęła coraz częściej myśleć o samobójstwie. W końcu postanowiła wcielić ten zamiar w życie. Nikt by po niej nie zapłakał, nawet współlokatorki, więc postanowiła rzucić się z mostu. Gdybym się nie pojawił, już by nie żyła.
Pomimo całego współczucia i grozy sytuacji czułem, że moje męskie ego zostało mile połechtane. Oto ja, rycerz w lśniącej zbroi, ratuję nieszczęśliwą niewiastę przed popełnieniem samobójstwa. Nie bawiłem się w macho, ale było mi miło. Uratowanej przeze mnie dziewczynie poradziłem, by ze swoim problemem poszła do specjalisty. Chcąc ją pokrzepić, zapewniłem, że nie jest tak źle, skoro ja przejąłem się jej losem, i zostawiłem jej mój numer telefonu, żeby zadzwoniła, gdy tylko poczuje się samotna. Podziękowała mi ze łzami w oczach i wróciła do akademika. Czułem się jak bohater.
Już następnego dnia podeszła do mnie po zajęciach, ale jakże odmieniona. Uśmiechnięta, powiedziałbym wręcz, że szczęśliwa, z rumieńcami na twarzy. Powiedziała do mnie, że moje wsparcie jest dla niej bardzo cenne, że odzyskała chęć do życia i w ramach rewanżu zaprasza mnie do kawiarni, w której wczoraj rozmawialiśmy. W czasie tej rozmowy dowiedziałem się o niej więcej, była pasjonatką malarstwa, opowiadała mi o swoich ulubionych nurtach artystycznych i pytała mnie, jakie są moje pasje. Opowiadałem jej więc o moim zamiłowaniu do filmów i powieści przygodowych, a ona patrzyła się we mnie jak w obrazek. Było mi bardzo miło, nawet się nie spostrzegłem, gdy kawiarnia skończyła czas pracy. W oczach mojej rozmówczyni dostrzegłem smutek, gdy powiedziałem, że czas na mnie, ale obiecałem, że za jakiś czas może znowu gdzieś wyjdziemy.
Nazajutrz spotkałem ją, wychodząc z akademika. Dowiedziała się, gdzie mieszkam, i przyszła o świcie pod mój akademik. Zdziwiło mnie to, ale jeszcze nie czułem niepokoju, tym bardziej że w drodze na zajęcia znów odbyliśmy miłą rozmowę. Między kolejnymi zajęciami tego dnia szukała ze mną kontaktu, praktycznie nie mogłem pójść do ubikacji. Po zakończeniu zajęć zaproponowała mi wspólne wyjście, ale wykręciłem się. Wróciłem do akademika, a chwilę później zadzwonił mój telefon. Oczywiście była to moja nowa znajoma. Po półgodzinnej rozmowie przerwałem jej wywód i powiedziałem, że mam coś do zrobienia i pogadamy kiedy indziej. Do 22.00 przyszło od niej jeszcze pięć SMS-ów.
Od tamtego dnia widywaliśmy się codziennie i to bynajmniej nie z mojej inicjatywy. Przed zajęciami, między zajęciami i po zajęciach moja znajoma trzymała się mnie jak rzep psiego ogona. Gdy chciałem iść ze znajomymi na piwo, ta do niedawna ekstremalna introwertyczka szła za mną. Nie rozmawiała z innymi, zresztą znajomi nie byli zadowoleni z piątego koła u wozu w naszej wesołej kompanii, chciała być ze mną. Z początku było mi miło, choć trochę niezręcznie, z czasem zacząłem się irytować. Nie miałem chwili dla siebie, nawet jeśli nie było jej przy mnie, to wciąż wysyłała mi wiadomości i dzwoniła.
W końcu postanowiłem poważnie z nią porozmawiać. Powiedziałem, że lubię ją, cieszę się, że wróciła jej chęć do życia, nasze rozmowy sprawiają mi przyjemność i jest bardzo wartościową dziewczyną. Jednocześnie dodałem, że wszystko toczy się zbyt szybko i może powinna też poszukać sobie innych znajomych. Zamilkła, a potem powiedziała, że całe swoje życie była samotna, nie miała nikogo bliskiego, a teraz los się do niej uśmiechnął i poznała kogoś, komu na niej zależy, zresztą z wzajemnością. Zakochała się we mnie.
Pod wpływem emocji krzyknąłem, że zachowuje się irracjonalnie i zaczynam jej się bać. Odwróciłem się i wróciłem do akademika, następnego dnia na zajęciach po prostu ją ignorowałem. Od tej pory zaczęła zasypywać mnie SMS-ami z zapewnieniami miłości (telefonów nie odbierałem), pisała, że nie pozwoli, by teraz, gdy wreszcie w jej życiu znalazła się szansa na bycie szczęśliwą, ona pozwoliła jej się wymknąć. Często stoi pod moim oknem, dziś wysłała mi swoje nagie zdjęcie, pisząc, że albo do niej przyjdę i dam jej fizyczną miłość, albo ponowi próbę samobójczą.
Proszę o pomoc. To jest najzwyklejszy w świecie stalking, ale chciałbym rozwiązać sprawę tak, by nie przerwała studiów i nie miała problemów. Ewidentnie coś jest z nią nie tak, ale to wrażliwa, dobra osoba, którą zniszczyły lata samotności. Czy istnieje inne wyjście niż złożenie zawiadomienia na policję?
Dodaj komentarz